Narrator
Sołovej zszedł z konia i skierował się wraz z Garondem spoczywającym w jego uścisku do domu Alfreda. W chatce było tylko jedno pomieszczenie. Mała izba, piecyk na którym było kilka garnków, wiele stołów obładowanych zwojami, księgami i różnymi dziwnymi przedmiotami, które to wojownik pierwszy raz widział na oczy, możliwe że ostatni.
Na środku natomiast znajdował się stół, a wokół niego pochodnie zabudowane metalowymi kratkami. Na nim Sołovej położył Garonda, a Alfred wziął kilka noży, szczypce i drewniane deseczki. Rozciął ubranie wieśniaka i spojrzał się na Sołovieja.
-Przytrzymaj jego nogę. – Gdy Dzikogłów złapał nogę wieśniaka w swój żelazny uścisk w miejscu wskazanym przez uzdrowiciela, ten wykonał szybki i energiczny ruch swoimi chudymi rękoma. Nieprzyjemny trzask rozległ się po pomieszczeniu, Garond zawył z bólu, ale jego złamana noga była na miejscu.
Alfred przewiązał dwie deski po przeciwstawnych stronach, mocno ściskając je kawałkami skóry. Dał mu też długą drewnianą laskę do podpierania się.
-Udaj się do karczmy i poczekaj tam na mnie, ja pójdę po Wiliama, to nasz myśliwy, on zna się na pobliskich zagajnikach, mógłby Cie zaprowadzić, chociaż dokładnej lokacji nie znamy. – Powiedział to z grymasem bólu na twarzy, wstając ze stołu. Chwycił laskę i zszedł na ziemie o własnych siłach. Mocno utykał, a poruszanie się przychodziło mu z wielkim trudem.